>>


Złota era polskich drużyn

poniedziałek, 21 lipca 208 r.

Igrzyska olimpijskie w Monachium w 1972 r. na zawsze zostaną zapamiętane nie jako czas sportowego święta, lecz wielkiej tragedii i żałoby. Organizatorom z Niemiec szczególnie zależało, by pokazać światu swoją otwartość. W powszechnej pamięci wciąż byli bowiem postrzegani przez pryzmat II wojny światowej. Dostęp do sportowców wioski olimpijskiej był bardzo ułatwiony. Jak się okazało - zbyt łatwy. Wykorzystali to palestyńscy terroryści,którzy porwali 11 izraelskich sportowców. Wszyscy zginęli. Dla Polski były to jednak igrzyska wielkiej radości.

Bo właśnie wtedy zaczęła tworzyć się legenda piłkarskiej drużyny, nazywanej później "Orłami Górskiego". Drużyny, która zdobyła złoty medal, a niewiele brakowało, by w igrzyskach w ogóle nie zagrała. Gdyby Bułgaria, murowany faworyt eliminacji, nie potknęła się w meczu z Hiszpanią, piłkarze Górskiego olimpiadę obejrzeliby w telewizji. Na szczęście do Niemiec przybyli, zobaczyli i zwyciężyli. Kazimierz Deyna grający wówczas w Legii Warszawa z dziewięcioma bramkami został królem strzelców. A wszystko dzięki podaniom Włodzimierza Lubańskiego, napastnika Górnika Zabrze. Przed rozpoczęciem imprezy mówiło się, że piłkarz Legii nigdy nie będzie dobrze współpracował z zawodnikiem Górnika. Mity. W finale dzięki dwóm golom Deyny pokonaliśmy 2:1 Węgrów.

Tego dnia polscy sportowcy rozpieszczali kibiców. W przerwie meczu mogli obejrzeć w TV, jak złoty medal w boksie,walczącze złamanym palcem, zdobył Jan Szczepański. W kraju pojawiły się głosy malkontentów, że złoto piłkarzy to sukces wyolbrzymiony, bo w igrzyskach przyszło nam się mierzyć z amatorami. Dwa lata później, w mistrzostwach świata, zawodnicy Kazimierza Górskiego zamknęli jednak usta krytykom. Na kolejne igrzyska, do Montrealu w 1976 r., polscy piłkarze jechali jako murowani faworyci. Trener Tysiąclecia zdecydował, że nie zabierze na turniej Zbigniewa Bońka. - Jest młody i jeszcze zdąży zagrać na olimpiadzie - tłumaczył pan Kazimierz. Tym razem się pomylił, bo Boniek w igrzyskach nie zagrał już nigdy. Zamiast złota zdobyliśmy srebro.

Tylko srebro - komentowano w czasach propagandy sukcesu. Opanowany zazwyczaj trener Górski nie wytrzymał. - To pseudo zawodowcy. Im w głowie tylko kasa - mówił, nie pozostawiając suchej nitki na swoich piłkarzach. I podał się do dymisji, bo doskonale wiedział, że i tak zostanie zwolniony. To, czego nie zdobyli piłkarze, wywalczyli siatkarze prowadzeni przez Huberta Wagnera. "Ludzie sztuki nie są po to, by byli grzeczni, dobrzy, ale po to, żeby tworzyli" - to motto zaczerpnięte z myśli św. Tomasza z Akwinu kierowało słynnym trenerem. Podczas przygotowań do igrzysk były dni, że siatkarze ćwiczyli po 10 godz. dziennie. - Strasznie go wtedy nienawidziliśmy - opowiadali o Wagnerze po latach złoci medaliści. Trener zwany "Katem" doskonale jednak wiedział,co robi.

Finałowy mecz z ZSRR był niezwykły. Rywale w czwartym secie mieli dwie piłki, by zakończyć spotkanie. - I w tym momencie pomyślałem sobie: spokojnie. Jestem przekonany, że wygramy - wspominał nieżyjący już Wagner. I wygraliśmy w piątym secie 15:7. Mecz trwał 146 min. Na dokładkę w Montrealu na trzecim stopniu podium stanęli piłkarze ręczni, którzy pokonali w meczu o brąz Niemców 21:18. Ile byśmy dali, by w tym roku w Pekinie choć jedna z naszych drużyn zdobyła medal. I nawet nie obrazilibyśmy się, gdyby był to medal brązowy.

Rafał Romaniuk  -  POLSKA Gazeta Krakowska

 

 

 

 

 

 

Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.