|
>>
Nie wziąłem ani centa! czwartek, 16 października 2008 r. Robert Gadocha odpiera zarzuty byłych kolegów z piłkarskiej reprezentacji Polski Od dłuższego czasu pozostaje w cieniu. Nie udziela wywiadów, omija ligowe stadiony, chodzi opłotkami, nie odbiera telefonu. Robert Gadocha - kiedyś najlepszy lewoskrzydłowy świata - czuje się zapomniany i odtrącony. Przysłowiowej czary goryczy dopełniły sensacje Grzegorza Laty. Były kolega z reprezentacji Polski parokrotnie stwierdził, że w meczu z Włochami - podczas MŚ w 1974 r. - trzech naszych zawodników grało ,,z podpórką''. Ponoć Argentyńczycy przekazali kilkanaście tysięcy dolarów, a kluczową postacią w całej operacji miał być właśnie Gadocha. Przypomnijmy, że po bramkach Andrzeja Szarmacha i Kazimierza Deyny Polacy zwyciężyli 2:1 i dzięki temu drużyna z Ameryki Płd. zajęła drugie miejsce w grupie i pozostała w turnieju. Natomiast Dino Zoff z kolegami musieli spakować bagaże i wracać do domu, gdzie czekali na nich kibice ze zgniłymi pomidorami. Bez kalkulacji! ,,Niechętnie wracam do tego tematu. Jeśli Grzesio miał jakieś podejrzenia, to dlaczego siedział cicho prawie ćwierć wieku? Te pomówienia są oczywiście bzdurą. Warto natomiast przypomnieć atmosferę tamtych dni. Po zwycięstwach 3:2 nad Argentyną i 7:0 nad Haiti mieliśmy już zapewniony awans do dalszych gier. Mogliśmy rozstrzygać o losach rywali. Podobno do oficjeli PZPN z obu stron robiono podchody. Jednak trener Kazimierz Górski przestrzegał: >Panowie, żadnych kalkulacji! Idzie nam dobrze i nie wolno tego zepsuć. Nie będzie wystawiania rezerwowych i oszczędzania sił. Z Włochami walczymy tak, jakby od tego zależał nasz dalszy los<. No i rozegraliśmy chyba jeden z najlepszych meczów w dziejach polskiego futbolu. Uradowani Argentyńczycy podesłali nam do szatni. dwie skrzynki jabłek''. W następnej fazie turnieju Polska wygrała 1:0 ze Szwecją oraz 2:1 z Jugosławią i znalazła się krok od finału. Teraz należało pokonać zespół RFN. Było 0:1, a spotkanie toczyło się w anormalnych warunkach atmosferycznych. Kuszony ,,Nie pamiętam już dokładnie, kto wygrał losowanie. Chyba jednak Kazio Deyna i zrobił błąd. Tak wybrał bowiem boisko, że musieliśmy atakować na stronę bardziej zalaną wodą. Miałem przeciwko sobie Berti Vogtsa. Niemcy wyraźnie się bali. My natomiast nie mieliśmy nic do stracenia. Jednak na wodzie i błocie nie mogliśmy wykorzystać swego wielkiego atutu - szybkości. Cóż z tego, że momentami wprost ośmieszałem Vogtsa, skoro dwa metry dalej piłka stawała w kałuży. Po przeciwnej stronie boiska było podobnie. W środku wyraźnie brakowało kontuzjowanego Szarmacha. >Diabeł< znajdował się wówczas w wybornej formie i nie sposób było go zastąpić. Ponadto gospodarze mieli ogromne szczęście. Sepp Maier bronił jak natchniony. Odnosiłem wrażenie, że wszystkie piłki lecą prosto w jego ręce. Natomiast po jedynym błędzie naszej defensywy Gerd Mueller zapewnił Niemcom zwycięstwo. Na koniec pokonaliśmy jeszcze w małym finale Brazylię 1:0, zostaliśmy trzecią drużyną świata! I jeszcze dygresja. Dwa lata wcześniej, podczas turnieju olimpijskiego w Monachium, zdobyłem 5 bramek, zostałem wicekrólem strzelców. Lepszy okazał się tylko Deyna z 9 trafieniami. Natomiast na MŚ prześladowało mnie jakieś fatum. Spośród 16 goli naszej reprezentacji chyba 12 padło z moich podań. Dostałem oferty z czołowych klubów europejskich. Zjawił się nawet wysłannik Realu Madryt. Z kolei menedżer Bayernu Monachium namawiał mnie do pozostania w RFN bez pytania kogokolwiek o zgodę. Przez dwa lata miałem zarobić 2 miliony marek. Obawiałem się jednak szykan, nie chciałem też, by przypięto mi etykietę uciekiniera. No i wróciłem'' - wspomina Gadocha. (...) źródłó: Trybuna |
||
|