imię i nazwisko: Jan Tomaszewski
data urodzenia: 1948.01.09
miejsce urodzenia: Wrocław
najczęstrza pozytcja na boisku: bramkarz
ilość rozegranych meczy w reprezentacji: 65
wychowanek klubu: Śląsk Wrocław
przebieg kariery sportowej:
Śląsk Wrocław |
do 1962 |
Gwardia Wrocław |
1963-67 |
Śląsk Wrocław |
1968-70 |
Legia Warszawa |
1970-72 |
ŁKS Łódź |
1972-78 |
Germinal Beerschot |
1978-81 |
Hercules Alicante |
1981-82 |
ŁKS Łódź |
1982-84 |
Poniższy tekst pochodzi z
Historia Polskiej Piłki Noznej 21-22, Paweł Zarzeczny,
Jeden z najwybitniejszych piłkarzy w dziejach polskiego futbolu, bramkarz.
Wychowanek Śląska Wrocław, grał później we wrocławskiej Gwardii, Legii Warszawa (1971, pechowy debiut w kadrze przeciwko RFN, (1:3), ŁKS Łódź (72-78), belgijskim Beer-schot (78-81) i hiszpańskim Herculesie Alicante (81-82).
Narodowy bohater z Wembley 73 (1:1 z Anglią i awans do finałów MŚ 74), medalista mistrzostw świata 74 i wicemistrz olimpijski Montreal 76, finalista MŚ 78. W kolejnych klubach nie odnosił zacnych sukcesów, ale w reprezentacji miał niepodważalna, pozycję aż 65 występów
Po zakończeniu kariery trener (m. in. w Starcie Łódź, ŁKS i Widzewie, także opiekun bramkarzy w kadrze narodowej), ale wszędzie bez szkoleniowych laurów.
Znacznie większą karierę zrobił w mediach, w prasie i telewizji, w których jest jednym z najbardziej znanych komentatorów życia futbolowego (m. in. w Przeglądzie Sportowym, a zwłaszcza w Wizji Sport, gdzie był znakomitą wizytówką stacji).
Znany z ciętego języka i ostrego pióra, odważny w swych opiniach tak samo, jak niegdyś w reprezentacyjnej bramce. I niezmiennie popularny.
I chociaż surowe opinie nie przysparzają mu przyjaciół, jest wciąż postacią nietuzinkową.
Wywiad z Historia Polskiej Piłki Nożnej, 7, Paweł Zarzeczny,
"The Man who stopped England?" - Człowiek, który zatrzymał Anglię.
Tak po meczu Anglia - Polska na Wembley w Londynie wyglądał tytuł jednej z angielskich gazet. A tym Człowiekiem był polski bramkarz Jan Tomaszewski, który w tamtym jednym meczu miał więcej fantastycznych parad, niż wielu innym zdarza się to przez całe sportowe życie.
Tomaszewski byt głównym bohaterem i tak został już na zawsze zapamiętany. - Można grać tysiąc meczów i nic z tego nie wyniknie. A można zagrać jeden mecz i od razu przejść do historii. Tak właśnie było ze mną - mówi Jan Tomaszewski
Nazwano cię człowiekiem, który w drodze na mistrzostwa świata zatrzymał Anglię. Ale to dopiero PO meczu. PRZED nim - jeden z trenerów nazwał cię clownem?
JAN TOMASZEWSKI: To powiedział menedżer Derby Brian Clough, wtedy mój wróg, a później wielki przyjaciel. Skąd się to wzięło? To była zemsta Wypiarzy za Chorzów, gdzie grając rzeczywiście dość ostro ograliśmy najpierw Anglię, a zaraz potem Walię. Nie mogli tego przeboleć, więc porównywali nas do wypuszczonych z klatki dzikich zwierząt.
Byliśmy dla nich kopaczami, bokserami, clownami, a na pewno nie partnerami do gry. Lato to miał być tylko biegacz, Deyna jakiś paralityk, taka była atmosfera przed grą. I co byśmy nie mówili - to oni byli w 1966 roku z tym samym trenerem Alfem Ramseyem mistrzami świata. Nie my.
Czuliście się kimś gorszym?
Piłkarsko byliśmy słabsi bez dwóch zdań. Dwa tygodnie przed meczem Anglicy rozgromili 7:0 Austriaków. My zremisowaliśmy 1:1 z Holandią. Anglików ich wysoka wygrana zupełnie uśpiła. Pokazywali te swoje gole w telewizji, jakby chcieli z nami zrobić to samo. A nas remis z drużyną Cruyffa i Neeskensa utwierdził w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą i że stać nas na taki wynik w Londynie, który dałby pierwszy powojenny awans do finałów mistrzostw świata. A zatem przynajmniej remis.
Co było najmocniejszą stroną polskiej drużyny?
Myślę, że psychika. Trener Kazimierz Górski potrafił mobilizować piłkarzy prostymi słowami. To były niby same oczywiste rzeczy, ale wielu nie rozumie ich do dzisiaj.
Na przykład?
Na przykład on podawał skład już na wiele dni przed meczem i każdy mógł się ze swoją rolą poznać, oswoić. Ja mecz z Anglią rozegrałem w myślach wielokrotnie, na długu zanim wybiegłem na plac. Była trema do końca, ale już nie paraliżująca. A gdybym się o grze dowiedział dopiero w dniu meczu, miałbym pełno w porach. To pewne.
Jakie były założenia na mecz?
Pamięta pan hymny?
Niesamowity wrzask. Mówiłem już, że rozgrywałem te swoje mecze z Anglią w myślach, ale w myślach grałem przecież bez publiczności. Po cichu. I nagle jak nam ryknęło za uszami te sto tysięcy Anglików, jak wygwizdali nasz hymn, jak bez przerwy ryczeli "animals!" - zwierzęta! - to nogi się uginały, były jak z waty. Myśmy się naprawdę ich bali! Zanim się optrząsnatem, minęło wiele minut.
Podobno Tomaszewski się obudził dopiero wtedy, gdy złamał palec!
Była chyba 3 minuta. Idiotycznie zagrałem. Wyprowadzałem piłkę i bawiłem się z nią, bo to był jedyny sposób zyskania na czasie. W ogóle nie zauważyłem Clarke'a, a miał on ze 190 centymetrów wzrostu. Więc musiałem być bardzo rozkojarzony tym wrzaskiem. Kiedy spostrzegłem go w ostatniej chwili, i nakryłem piłkę, kopnął mnie po rękach, pogruchotał parę kostek. Doktor Garlicki zamroził mi je lodem. Wtedy naprawdę się ocknąłem. I zaczatem grać.
O co?
Myśmy czuli swą szansę awansu do mistrzostw świata. Do tego czasu Polska wygrywała na boiskach piłkarskich wiele bitew, ale nigdy nie wygrała wojny. Byliśmy głodni. Kazio Górski nam powtarzał coś takiego: "Można grać tysiąc meczy i nic z tego nie wyniknie. A można zagrać jeden i wejść do historii". Tą historię czuło się już na wyciągnięcie ręki. Wystarczało właściwie nie stracić bramki. Więc od początku to my mieliśmy prawo być spokojni, nie Anglicy.
Górski powtarzał - nie strzelą nam przez 20 minut bramki, to zaczną się denerwować. A potem kłócić...
Ale Anglicy grali wspaniale. Pamięta pan jakiś inny mecz, w którym byłoby tyle ofensywnych akcji jednej drużyny, tyle strzałów?
Nie. Bo takiego meczu ani wcześniejani później nie było!. To nie ja wymyśliłem, ale to była obrona Częstochowy...
Bronił pan rewelacyjnie...
Nie, nie i nie! Broniłem szczęśliwie, to był najszczęśliwszy mecz mojego życia. Nie byłem akurat tego wieczora w najwyższej życiowej formie. Lepiej łapałem na przykład już w finałach mistrzostw świata, tam ze Szwedami zagrałem życiowy mecz. Ale na Wembley broniliśmy wszyscy. Jak nie ja, to obrońcy. Gorgoń, Szymanowski, Musiał, Bulzacki. W bramce nie było Tomaszewskiego. Była Polska!
Po latach słynny trener Antoni Piechniczek powiedział, że nie widzi powodu by zachwycać się Wembley, bo Polacy grali beznadziejnie, a za Tomaszewskiego, któremu grano zaplecami, musieli harować i wybijać piłkę z pustej bramki inni.
To krzywdząca opinia. Myśmy się nie ograniczali tylko do obrony. Owszem, do przerwy naszych kontr w ogóle nie było widać, ale wynik był korzystny. Zero do zera nam dawało awans. Nasza taktyka opierała się na przeświadczeniu, że oni wreszcie w tym zapalczywym ataku musza, się kiedyś odsłonić. No i się odsłonili.
To było w 57 minucie. Gol Jana Domarskiego na 1:0. Utarło się, że to jednak szmata była! Gdybym ja puścił wtedy taki strzał, to byłaby to kompromitacja. Ale Shilton?
On przez prawie godzinę nie miał do roboty nic. Kompletnie nic. Żadnych strzałów. Był zziębnięty, sztywny, a przede wszystkim zestresowany niezwykłym pechem, jakiego mają pod naszą bramką jego koledzy. I na pewno musiał cały czas myśleć - co będzie jak wreszcie jakiś Polak wyskoczy i strzeli mi na przykład z połówki? Jak to zawalę, to skasuję Anglii wyjazd na mistrzostwa świata! I biedak tego napięcia nie wytrzymał. I rzeczywiście puścił szmatę.
Może pan opisać tamtą akcję?
To był dobry, szybki kontratak. Kasperczak odzyskał piłkę w środku boiska i posłał prostopadło na lewe skrzydło do Laty. Ten prowadził piłkę i szukał kogoś w środku do zagrania. Robert Gadocha już wbiegał w pole karne ściągając przy okazji obu obrońców. Bardziej po prawo, przed "szesnastką" został samotny Domarski. Dostał idealne podanie, w tempo. Wystarczyło tylko strzelić i on zrobił co należało. Tyle że trafił w kierunku bramkarza. Shilton mógł odbić ten strzał nogą, mógł ręką, a puścił go pod brzuchem.
Gol golem, ale Anglicy błyskawicznie wyrównali na 1:1. Karny...
Sędzia Vital Loraux z Belgii nie musiał go dyktować. Faul Musiała na Petersie był za linią pola karnego. No, ale jak już gwizdnął, to koniec. Trzeba bronić. I wtedy zaimponował mi Clarke. On na mnie, ani na bramkę, nawet się nie spojrzał. Wziął się tylko pod boki i gestem spytał sędziego, czy może strzelić? I palnął tak od niechcenia. Ja poleciałem w prawo, po piwo mnie skurczybyk posłał, a piłeczka poleciała w lewo, w samo okienko.
Można było ten strzał obronić?
Zaraz po meczu jeden kibic angielski, ale z pochodzenia Polak pytał mnie: "Przecież każdy u nas wie, że Clarke strzela tylko w lewo. Nie wiedział pan!?" No to ja do trenera Gmocha, który był od obserwacji, z pretensjami. Jacek na to, że wiedział, owszem, i że mi mówił! Ale czy gdyby rzeczywiście mówił, to ja bym do prawego rogu po to piwo poleciał?
Po rzucie karnym zostało jeszcze ponad 25 minut gry i... szansę dla obu drużyn.
Dwie "setki" miał "Bolek", czyli Grześ Lato. Nie wykorzystał. A Anglicy gnietli tak, że wybijało się piłkę już na oślep. W ostatniej minucie ze dwa razy z pustej bramki!
Podobno Kazimierz Górski opuścił wtedy ławkę rezerwowych. Nie wytrzymał napięcia...
Myślę, że nie chodziło o to. W przerwie nie był zdenerwowany. Dał się nam wygadać, a potem sam: "Panowie, pogadaliście sobie, a teraz może ja ze dwie minuty. Jak widzę - nie taki diabeł straszny jak go malują". I tak dalej nawijał w tym stylu. Bardzo to nas uspokoiło i podbudowało. A Kaziu zszedł z tej ławki, bo na Wembley jest tak daleko do szatni, że żeby dojść tam równo z nami, wyruszył już parę minut wcześniej. I w chwili euforii już go z nami na boisku nie było.
A jak wyglądała euforia poza boiskiem?
Tu z kolei ja nic nie mogę powiedzieć, bo pogruchotana ręka bolała coraz bardziej. Lód przestał już mrozić i doktor dał mi pastylki przeciwbólowe, jakiś gips na rękę i położył do łóżka. Całą noc koledzy balowali w hotelu na dole, a ja spałem sobie na górze. Dopiero rano, jak zszedłem po gazety, zobaczyłem na hotelowych stołach prawdziwe pobojowisko. No, ale ci którzy z nami świętowali, angielscy polonusi, to byli na ogół polscy wojacy z drugiej wojny. Lotnicy, którzy uratowali Anglię przed niemieckimi samolotami. I powtarzali nam, młodziakom, że znów czują, się w Anglii dumni z tego, że są Polakami.
Ale mówił pan o tym rannym wyjściu po gazety. "The Man who stopped England". To o panu...
Tam były i mocniejsze tytuły. Na przykład "Koniec Świata". Ja byłem najczęściej chwalony, podziwiany, cytowany. To był właśnie ten mój jeden mecz, którym wszedłem do historii. Tak jak Wojtek Fortuna z jednym skokiem na zimowej olimpiadzie w Sapporo. Ale trzeba pamiętać o czymś jeszcze. Człowiek, który zatrzymał Anglię, składał się z dwunastu części. Z jedenastu piłkarzy i z trenera Górskiego.