Włodzimierz Lubański
1imię i nazwisko:                           Włodzimierz Lubański

data urodzenia:                           1947.02.28

miejsce urodzenia:                       Gliwice Sośnice



najczęstrza pozytcja na boisku:   napastnik

ilość rozegranych meczy w reprezentacji: 75



wychowanek klubu:                     Sośnice Gliwice

przebieg kariery sportowej:      

Sośnice Gliwice 1957-58
GKS Gliwice 1958-62
Górnik Zabrze 1963-75
KSC Lokeren 1975-82
US Valenciennes 1982-84
Stade Quimper
1984
Racing Club Mechelen 1985
   





 

              
 

            
 

Poniższy tekst z Paweł Zarzeczny, Historia Polskiej Piłkji Noznej 6

Nigdy nie było młodszego piłkarza w reprezentacji Polski.

Miał 16 lat I 188 dni, gdy zadebiutował w reprezentacji Polski w meczu z Norwegią.
Był rok 1963, szczeciński mecz zakończył się rekordową wygraną Polaków 9:0, a Włodek strzelił swego pierwszego z aż pięćdziesięciu (to kolejny jego rekord) reprezentacyjnych goli. Trener Foryś tak wspominał swą odważną decyzję: - Powołałem młokosa na zgrupowanie, żeby zobaczył z bliska prawdziwy futbol. I byłem zaskoczony jego dorosłością i dojrzałością!
Lubański po kolei podbijał serca kibiców. Najpierw w Zabrzu - trzynaście sezonów, siedmiokrotne mistrzostwo i 155 goli w lidze, sześciokrotnie Puchar Polski i czterokrotnie król strzelców ligi. W pucharach - między innymi finał PZP z 1970 roku. W reprezentacji zagrał Lubański aż 80 ra­zy, wieńcząc bogatą karierę tytułem mistrza olimpijskiego w Monachium 72. Rok później, po ciężkiej kontuzji w Chorzowie (2:0 z Anglią i gol... Lubańskiego!) przez rok wracał do zdrowia. Kończył wielką karierę w belgijskim Lokeren, mieszka tam do dzisiaj, jest menedżerem FIFA.
Poza sportowym talentem słynął Lubański także z czystej gry. Był laureatem Nagrody Fair Play UNESCO 78, gdy zamiast strzelać do pustej bramki, przeskoczył nad bramkarzem. Było to w el. MŚ 78. Jedynych, w których zagrał.

Wywiad z Paweł Zarzeczny, Historia Polskiej Piłki Noznej, 5

W roku 197O cała Polska razem z zespołem Skaldowie śpiewała: "Jesteśmy z Wami chłopcy, Górnicy z Zabrza, chcemy Was nasi chłopcy, do boju zagrzać". W piosence braci Zielińskich, wśród wielu życzeń było i najważniejsze - "by Lubański miał na bramkę zryw szatański". A kończy! się ten kibicowski hymn historycznymi stówami telewizyjnego komentatora Jana Ciszewskiego:
"Rzucona moneta do góry... Polska! Górnik! Sprawiedliwości stało się zadość!"

Pamiętasz tę piosenkę?

WŁODZIMIERZ LUBAŃSKI: Chyba każdy ją pamięta. To był jeden z objawów ogromnej spontaniczności i radości, jaką miała Polska po pucharowych zwycięstwach mojej drużyny, czyli Górnika Zabrze. To był szał. Byliśmy w prasie, w ra­diu i telewizji na okrągło. Gdy graliśmy z Glasgow Rangers, z Dynamem Kijów, z Manchesterem United czy AS Romą - dosłownie wymierały miasta. Całe rodzi­ny siedziały przed telewizorami, przed radioodbiornikami. Najbardziej szokujące było dla nas wszystkich zdarzenie, gdy słynny górnik Alojzy Piontek, przez wiele dni zasypany w podziemnym chodniku, skrajnie wyczerpany, zaraz po wydobyciu go na powierzchnię zapytał ratowników: "Czy Górnik wygrał?"

Skąd tak wielkie utożsamianie się ludzi z jedną piłkarską drużyną?

Trzeba przypomnieć co działo się w Polsce w końcu lat sześćdziesiątych. Bieda, szare życie ludzi, stagnacja, brak otwarcia na świat... I nagle młodzi chłopcy otwierają, drzwi do Europy. Może do piłkarskiej tylko, ale Europy. I pokazują., że Polacy nie są gorsi od innych. Że stać ich na równa, walkę z najsławniejszymi drużynami świata, na zwycięstwa nawet. Nasz Górnik udowadniał to rok po roku, a czasem tydzień po tygodniu.

Jakie było wasze najwspanialsze zwycięstwo?

Moim zdaniem - wygrana w roku 1968 z Manchesterem United, ja strzeli­łem wówczas jedynego, zwycięskiego go­la. Manchester zdobył wtedy Puchar Euro­py, a porażka z Górnikiem w Chorzowie była jego jedyna, w całych rozgrywkach. To był niezwykły zespół, z wieloma mistrzami świata z 1966 roku. Każdy kibic znał takie nazwiska jak Bobby i Jackie Charltonowie, Nobby Stiles, Brian Kidd czy niezwykłej klasy napastnik, Irlandczyk George Best. Nazwisko Best znaczy po angielsku - najlepszy. A my byliśmy jeszcze lepsi.

Skąd wzięła się potęga Górnika Zabrze?

To był efekt niezwykłej zamożności i sprawności organizacyjnej polskiego górnictwa, kopalń węgla kamiennego, ogromnego wydobycia i opłacalnego eksportu. A my piłkarze byliśmy w tej przemy­słowej machinie oczkiem w głowie. Gór­nik nie miał najmniejszych problemów fi­nansowych, ale to tylko część naszego powodzenia. Wielkie znaczenie miała wspaniała organizacja życia sportowego w całym górnictwie. Górnik Zabrze nie miał żadnych kłopotów z pozyskiwaniem do siebie najzdolniejszych piłkarzy z całe­go Śląska. Kogo chciał, brał do Zabrza. Ja jestem tego dobrym przykładem - miałem piętnaście lat, kiedy działacze Górnika zjawili się u mnie w domu, w Gliwicach i za­proponowali przejście do siebie. Na po­parcie argumentów ministerstwo zaproponowało ojcu służbowe przeniesienie do innej kopalni i ogromną kwotę pieniędzy na tak zwane zagospodarowanie. Górnik był w tamtych latach prawdziwie zawodowym klubem i nigdy później w karierze, może poza Anderlechtem Bruksela, nie spotkałem lepiej zorganizowanego.
No i miał fenomenalnych, niezwykle in­teligentnych piłkarzy.

Mógłbyś scharakteryzować tych najlepszych?

Bramkarz Hubert Kostka, o fenomenalnym refleksie. Środkowy obrońca Staszek Oślizło, żeby go minąć trzeba było mieć mocne papiery na granie... Pomocnik Zygfryd Szołtysik, gracz błyskotliwy, wszystko widzący i czujący. Napastnik Ernest Poi, strzelec wyborowy, od którego uczyliśmy się walki bez kompleksów. No i ja, Lubański, ze swoją młodzieńczą dyna miką. Ale na sukcesy pracował cały zespól i wymienić należałoby jeszcze kilkanaście nazwisk, z prezesem Erykiem Wyra.

Żartowano w Polsce, że Górnika mogłaby prowadzić nawet sprzątaczka, a i tak zdobywalibyście mistrzostwo Polski, kolekcjonowalibyście wygrane w pucharach...

Trochę prawdy w tym było. O takich drużynach mówi się czasem "samograj". Ale nie można nie dostrzegać, że do Górnika zapraszano najlepszych ówcześnie trenerów. Takim był bez wątpienia Węgier Geza Kalocsai, który udoskonalił naszą taktykę. Z boku mogło się czasem wydawać że mamy wielkie talenty i dlatego wygrywamy. Myśmy talent popierali morderczą pracą. Dzisiejsi piłkarze nie uwierzą, ale po treningach w klubie my robiliśmy sobie, już sami, własne treningi. Ja zostawałem na przykład z obrońcami Gorgoniem i Wrażym i walczyłem jeden na dwóch, dwadzieścia razy z rzędu. I jak ograłem choć raz obu i strzeliłem gola, byłem szczęśliwy. I nie był to tylko mój wymysł. W Legii to samo robił "Kaka" - Deyna. Jak nie strzelił na koniec zajęć trzydziestu rzutów wolnych, to nie schodził z boiska. Nic dziwnego, że trafiał potem z zamkniętymi oczami.

Nie mieliście najmniejszych kompleksów w walce z zagranicznymi drużynami. Skąd czerpaliście siłę?

Wyraźnie napisałem to w swojej książce. Odkąd pamiętam Górnik rozgrywał mnóstwo meczów towarzyskich. Szczególnie owocne były nasze zimowe wyjazdy do Ameryki Południowej. Tam grywaliśmy z różnymi przeciwnikami w bardzo różnych warunkach atmosferycznych. I potem nic nie mogło nas zaskoczyć. Znaliśmy się na pamięć, jak ja z Szołtysikiem. "Zyga" dawał mi takie podania, jakby siedział w mojej głowie i znał wszystkie moje myśli. W okresie sukcesów Górnika nazywano nas "małżeństwem doskonałym".

W wieku szesnastu lat strzelałeś już gole dla Górnika i reprezentacji. Nie czułeś żadnej tremy?

Jak w tym wieku jeździłem ze starszymi zawodnikami na zgrupowania i wojaże, gdzie nieraz trzeba było starszym po piwo biegać, to nauczyłem się że tatuś i mamusia już mi nie pomogą,. I trzeba się było albo usamodzielnić, albo dać sobie z zawodowa, piłka, spokój.

Górnik Zabrze jako jedyny polski zespół awansował do finału europejskiego pucharu. Do finału Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku. Czy był to szczyt waszych możliwości?

Absolutnie nie. Wcześniej w półfinale stoczyliśmy prawdziwa, bitwę z AS Roma. Najpierw na wyjeździe zremisowaliśmy. W rewanżu w Chorzowie, jak zwykle przy stu tysiącach ludzi na trybunach, do ostatniej minuty Włosi prowadzili 1:0. Wtedy strzeliłem im w okienko karnego na 1:1. W dogrywce, z końcowej linii boiska udało mi się strzelić na 2:1. Ale oni wyrównali na 2:2. Spiker powiedział, że jesteśmy wyeliminowani. Cały stadion się popłakał, piłkarze siedzieli załamani na murawie. Dopiero po chwili ktoś lepiej zorientowany ogłosił, że w myśl ówczesnego regulaminu gole strzelane w dogrywkach nie liczą się podwójnie, jak myślano, więc musi odbyć się trzeci mecz z Romą, dodatkowy, na neutralnym boisku. Horror trwał więc dalej...

I skończył się prawdziwym cudem?

Tak można powiedzieć. Graliśmy we francuskim Strasbourgu, była transmisja do Polski. Dwa razy sędzia Machin przerywał mecz ze względu na awarię światła. W pierwszej połowie dostałem piłkę w środku i popędziłem na bramkę mijając dwóch rywali. Dogonili mnie po chwili, aleja miałem tak zwane "drugie przyspieszenie". Zaskoczyłem ich, znów wyprzedziłem i nie atakowany z kilkunastu metrów silnym strzałem w róg zdobyłem prowadzenie. Wydawało się to niemożliwe, bo Włosi mieli wtedy najlepszego trenera świata, Hiszpana Helenio Herrerę. To on wymyślił "catenaccio", czyli zmasowaną obronę. W meczach z Roma, myśmy prawie nie stwarzali żadnych sytuacji podbramkowych! A tymczasem w Strasbourgu Włosi dali się zaskoczyć.

Na krótko...

Tak. Bo w drugiej połowie dostali w prezencie karnego i wyrównali. Trzeci remis! Ludzie podobno w Polsce mdleli, kiedy sędzia poprosił na środek kapitanów żeby wylosować zwycięzcę, finalistę PZP, poprzez rzucenie monety. Staszek Oślizło wybrał reszkę. Zrobił się tłok, nic nie widzieliśmy, aż pokazały się w górze białe rękawy koszulki Oślizły. Rzuciliśmy się do niego z niezwykłą radością. A Jan Ciszewski wprost darł się do mikrofonu: "Polska! Górnik! Sprawiedliwości stało się zadość". Choć gwoli prawdy i Włosi za swą dzielną grę w trzech meczach zasłi giwali na awans. Ale ktoś musiał odpaś

No i weszliście do finału...

... który, wstyd powiedzieć, zawaliliśmy. Prawie bez walki przegraliśmy w Wiedniu z Manchesterem City 1:2, p 0:2 honorową bramkę strzelił Oślizło. Z Manchesterem graliśmy wiele razy i zawsze lepiej, niż w tamtym finale. Dziś można ocenić, że zabrakło nam profesjnalizmu. Że cała ta ogólnopolska euforją po wyeliminowaniu Romy nam zaszkodziła. Nie pozwoliła się należycie skoncentrować. I stąd stracona szansa, która ani Górnikowi, ani żadnej innej polskiej dróżynie już się nigdy nie powtórzyła.

Czy gol z Romą był najpiękniejszym w twojej karierze?

Tamte mecze były ważne. Poznałem trenera i wielkiego maga Herrerę, który powołał mnie w dowód uznania do reprezentacji Europy, chyba jako jedynego piłkarza ze Wschodu. Poznałem Fabio pello, który został wybitnym trenerem, między innymi w Realu i Milanie, który mój mecz wieńczący karierę przysłał m wspaniałe gratulacje... Ale mimo senty mentu do meczów z Romą - wcale nie wtedy strzeliłem najładniej. Taki mój gol padł w Glasgow, też w pucharach, tyli we wcześniejszej fazie. Szkoci gnietli i wydawało się, że ich zwycięstwo jest nieuchronne. Ale w końcówce uciekłem obrońcom i po kilkudziesięciometrowym sprincie wybiegłem z piłką sam na sam z bramkarzem. Raz go ograłem i położyłem na ziemi, ale on się nie poddał i znów zagrodził mi drogę. No to go kiwnąłem jeszcze raz! I resztkami sił, szpicem buta wkopałem piłkę od słupka do bramki. Takiego slalomu jak mój nie powstydziliby się najwspanialsi narciarze. Sławny trener Manchesteru United Matt Busby powtarzał czasem, że piękniejszego gola nie widział nigdy. A ja nie miałem się nawet siły cieszyć. I jeszcze jedno - koledzy po tej bramce o mało mnie z radości nie udusili.

Jest taka anegdota o wyjeździe polskiej reprezentacji za granicę. Wypisujecie gdzieś na lotnisku papiery i ty, w rubryce zawód, wpisujesz "Górnik"...

A obok mnie Kaziu Deyna machinalnie przepisuje - Zawód? Legia! Tak było, uśmialiśmy się do łez. A o co chodzi?

Czy ty rzeczywiście byłeś z zawodu górnikiem?

Naprawdę byłem. Miałem etat w kopalni jako górnik strzałowy i choć tam nie pracowałem nigdy, to raz w miesiącu, całą drużyną, jeździliśmy po wypłatę.

Pewnie brałeś po kilka pensji?

Nie, tylko jedna.. Natomiast w klubie dokładano nam premie za mecze, do tego tak zwane "dożywianie". Nikt nie robił nam łaski. Jak na naszych meczach zapełnialiśmy stoma tysiącami kibiców Stadion Śliski, to też coś chcieliśmy z tego mieć. Ale generalnie o pieniądzach się w Górniku nie mówiło. My przede wszystkim chcieliśmy grać jak najlepiej w piłkę. I gdyby nas porównać z rywalami z Anglii, z Włoch, to byliśmy przy nich biedakami. Przy ich stylu życia, ich dochodach nam może na deser by starczyło... Ale chcieliśmy wygrywać ciągle i ciągle. Nawet jak wygrywaliśmy mistrzostwo Polski piąty raz z rzędu, wcale to się nam nie nudziło.

 

 

 

 

Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.